Pracownia Krawiecka

Z Teresą Maliszewską i Tatianą Zaikową, krawcowymi z Teatru Dramatycznego,
rozmawia Monika Sidor.

Od kiedy panie pracują w teatrze?

Teresa Maliszewska: Pracuję bardzo długo a w teatrze, od 1995 roku.

Tatiana Zaikowa: Od kilku lat. W ogóle w teatrze. Wcześniej tylko zwykłe krawiectwo.

 

Czy było ciężko przystosować się do pracy  w teatrze?

T. M.: Często nie byłam przygotowana na niespodzianki. Inna jest też współpraca jako taka.

 

Pierwsza realizacja tutaj?

T. M.: Pierwszy spektakl to był „Dziwny przypadek psa…” najwięcej w nim było roboty,
najwięcej kostiumów. To była duża scena. W Kinky boots teraz powtarzamy kostiumy.

Co było przed tą pracą?

T. M.: Przed teatrem? Usługi, pracowałam w Ledzie. Potem byłam na tapicerni w Teatrze
Wielkim, robiliśmy dekoracje na wyjazd i gdy stamtąd wróciłam, poszłam do Teatru na Woli.

 

Pierwszy spektakl w Teatrze na Woli?

T. M.: Tam grał Teatr Adekwatny i tam szyłam pierwsze kostiumy z jedwabiu. Piękne
sukienki, bałam się jak sobie poradzę z dołem, bo były bardzo rozkloszowane, obrzuciłam je
„okrętką”. Przyszedł scenograf i poprzecinał to, porwał mi wszystko! To był pierwszy taki
szok. To ja się starałam tak pięknie zrobić, a on wziął to porwał postrzępił mi nożyczkami…
No, ale później się przyzwyczaiłam już, że kostium bywa poszarpany i porwany.

 

Z Teatru na Woli przywędrowała pani tutaj?

T. M.: W Dramatycznym jestem dwa lata, a tam byłam cały czas, tylko tam w pracowni i w
garderobach – takie stanowisko podwójne. Jak było wolne, to się szyło, jak nie było wolnego
– to się pracowało w garderobach. Tam bardzo dużo graliśmy, bo dla dzieci: „Ania z
Zielonego Wzgórza”, „Szatan z siódmej klasy”, „Tomek Sawyer”…

 

Spektakl Teatru na Woli, który szczególnie zapadł pani w pamięć?

T. M.: Najwięcej przebiórek to było jak grała Marzena Trybała i Tomek Stockinger, („Za rok o tej
samej porze” – przyp. red.). Tam były przepiórki non stop… Pamiętam, że wyszła na scenę, a
ja zapomniałam jej przypiąć perukę… I ona rzucała się po tej scenie, więc aktorka musiała
trzymać ją z przodu, żeby nie spadła (śmiech)!

T. Z.: Kostiumy się wkłada i się oddaje. A jakie cuda, niespodzianki, przygody się po drodze
z nimi dzieją, to chyba tylko panie garderobiane wiedzą

 

A jak się paniom współpracuje z scenografami, kostiumografami? Z jaką sytuacją stykają się panie częściej: czy to scenograf odpowiedzialny za kostiumy i scenografie czy raczej podział scenograf kostiumograf? Jaki rodzaj pracy pnie wykonują: przeróbki gotowych ubrań czy szycie  według projektu?

T.Z.: Większość  jest raczej przeróbką kupionych rzeczy lub przeróbką rzeczy z magazynu. Czasem tylko szycie od zera.

T. M.: Zależy od scenografa i dużo od sztuki. Jak jest możliwość tańszym kosztem zrobić i
wziąć z magazynu coś do przeróbki, to taniej ich wychodzi. Różnica jest zależna od tego, ile pieniędzy mają na dane przedstawienie. Dostajemy projekt, wymiary bierzemy same. Tam wiszą niektóre projekty, proszę spojrzeć. Same dużo decydujemy, ewentualnie pytamy.

 

Czy zdarzało się, że osoba odpowiedzialna za kostiumy korzystała z waszego doświadczenia? Pytała się co będzie lepsze, jaki materiał, jaki zamek?

T. M.: Konsultujemy między sobą.

T. Z.: Tak, zdarza się, sprawdzają z nami ilość tkaniny, rozwiązania techniczne, jakie dodatki
i samo wykonanie kostiumu.

 

Czy od razu dostajecie informacje co będzie się działo z danym kostiumem, czy to dopracowywane jest to w trakcie prób? Czy pojawiają się jakieś zmiany w trakcie?

T. M.: Powiem, tak – ze swojej praktyki – pracowałam w garderobie i szyłam kostium
jednocześnie, to wiedziałam, że z tyłu musi być suwak. Jeśli trzeba było coś zrobić na haftki,
robiłam atrapę, a pod spodem suwak, żeby można było szybko założyć. Bywało tak, że
podpowiadało się scenografowi jakiś lepszy sposób.

T. Z.: Rozumiem, że potrzeba zmian i nawet koncepcja się zmienia, nieraz bardzo mocno ,
nawet gdy już kupi się tkaniny i nagle trzeba robić coś od nowa.

T. M.: W przedstawieniu, które ostatnio robiliśmy były żółte spodnie. Chłopak który je
założył, powiedział „ja z tym tylko premierę zagram i nie będę w tym dalej grał, bo ja w tym
pływam!”.

T. Z.: To może efektownie wyglądać, ale nie da się w tym funkcjonować.

T. M.: No, niestety nie sprawdza się to w teatrze. Mimo, że włączą tam wentylację, to nie
zdaje egzaminu. Chłopak się spocił i powiedział, że w tym mniej więcej grał nie będzie. To
jest taka tkanina, która nie utrzymuje obciążenia tańca, na wieszaku inaczej się zachowuje.

 

Czy często się zdarzało, że trzeba było robić od nowa kostium, bo na przykład był „zgrany” bardzo mocno?

T. Z.: Teraz właśnie to robimy.

T. M.: Zdarzają się tak rozciągnięte, że trzeba je od nowa szyć. Materiały też się zużywają.

 

Czy kiedyś przykładało się większą uwagę do jakości materiałów?

T. M.: Starsi aktorzy przywiązywali dużą wagę do kostiumów. Na przykład Nina Andrycz
kiedyś u nas grała. Aktor młody zrzucał z siebie nogami i dziękuję, kostium zdjęty! U Niny
Andrycz kostium nie miał prawa dotknąć ziemi, tak o nie dbała.

 

Nagrywaliśmy kiedyś rozmowę z Barbarą Krafftówną. Wspominała w niej jak wielkim zaufaniem obdarzała garderobianą. To przy niej musiała się rozebrać
i mieć pewność, że wyjdzie w tym stroju… Bez tego bardziej by się przejmowała, że ten kostium zniszczy. 

T. M.: Ona też grała u nas. Zawsze uchylała drzwi i mówiła: „Córcia, chodź już do mnie!”.
Była już przygotowana i można było wejść ją ubrać.

 

WTT – i co dalej? – Projekt sfinansowany z programu Dziedzictwo Kulturowe Warszawy BK m st. Warszawy