Pracownia krawiecka

Z Bożeną Michalak, krawcową w Teatrze Baj rozmawia Monika Sidor.

 

Od kiedy pracuje Pani w pracowni?

 

Bożena Michalak:  W pracowni plastycznej w teatrze pracuję od ponad dwóch lat. Nie pracowałam nigdy w branży krawieckiej, tylko

w różnych innych dziedzinach.

 

Czy ciężko było się przenieść z innego obszaru właśnie do teatru?
B. M.: Tak, bo w krawiectwie jest ogromna precyzja, natomiast w teatrze mamy jeszcze inną specyfikę. Mamy coś postarzonego, coś patynowanego, te materiały nie są na pierwszy rzut oka takie eleganckie. Nie musi być tej precyzji, ale wszystko musi być przekonujące na ten pierwszy rzut oka widza.

 

Czy miała pani kogoś to wprowadzał panią w świat teatru?
B. M.: Koleżanka, która w tej chwili już nie pracuje, poszła na emeryturę. Zawsze przejawiałam zainteresowanie tworzeniem takich małych rzeczy, na przykład hobbystycznie jakieś laleczki.
Dlatego tu się dobrze odnalazłam. Gdybym musiała odejść, brakowało by mi pewnych rzeczy, które są tylko w teatrze, a nie w normalnym krawiectwie.

 

Ile czasu pani potrzebowała, żeby się wdrożyć?
B. M.: Ponad rok mi się zeszło, żeby odczuć tę zmianę. Żeby nie stresować się za każdym razem, gdy coś biorę, bo ja czuję, że mam moc mam to siłę mam to wszystko.
Tylko musiałam to sobie jeszcze poukładać: że czasem ktoś mi okazuje niezadowolenie i muszę robić od nowa, że czasem nowe, ładne rzeczy trzeba postarzać i trochę niszczyć.
No, trzeba nabrać do tego dystansu.

 

Najciekawsza realizacja?
B. M.: Pierwsza, kiedy przyszłam tu do pracy! Inne też były fajne, ale tę pamiętam, bo szyłam tam taką suknię z epoki.
Na usztywnianej halce, fiszbinach, bardzo skomplikowana konstrukcja.
Musiałam się przyłożyć, jednocześnie pamiętając, że aktorka tam środku musi mieć wygodę.
Najlepiej żeby w ogóle nie myślała o stroju. Zdążyłam się przyzwyczaić, że jeśli podczas przymiarek
kostium się podoba, to aktorka zaraz z niego wyskakuje. A jeśli stoi przed lustrem i coś poprawia,
przekłada przez 40 minut, to znaczy, że nie ma tej podstawowej wygody, że coś jest nie okej.

 

A taka najgorsza realizacja, taka która szła jak po grudzie i nic nie wychodziło?
B. M.: Chyba nigdy takiego czegoś nie miałam. Nie do końca. Natomiast, były różne wyzwania:
kolorowe, długie skarpetki dla całego zespołu. Szybko się psuły, a to był tryb jeden dzień – jedna
sztuka. Było przy tym trochę stresu. Ostatnio miałam do zrobienia spódnicę ryby – trzy ukryte
suwaki, cekiny i długi ogon z lamy.

 

Jak wygląda współpraca ze scenografami? Przychodzą z gotowymi projektami, czy Pani
decyduje o doborze materiałów, czy może wspólnie?
B. M.: Mam już pewne doświadczenie, więc najczęściej jadę do hurtowni i rozmawiam ze
scenografem przez telefon, ustalamy co wziąć. Raczej to on decyduje, daje mi zielone światło.

 

Czy scenografowie są skorzy do tego, żeby korzystać z pani doświadczenia? Czy bywają też
uparci i na przykład, obstają przy wyborze danego materiału, który i tak trzeba potem
zmieniać?
B. M.: Tak, bez dwóch zdań. Musiałam się tego nauczyć, że niektóre materiały mogą dobrze
wyglądać z bliska, ale nie sprawdzą się „wzrokowo” z daleka, w oświetleniu.

 

Czy zdarza się, że twórcy kupują gotowe ubrania, które musicie w pracowni przerabiać?
B. M.: Tak i to jest naprawdę super. Uwielbiam takie rzeczy, w których łączą się elementy różnych
strojów. Nawet dla siebie lubię kupić coś, co służy mi za pewną bazę, do której mogę coś
dokomponować.

Każdy scenograf ma inny pomysł, inny charakter. Dla mnie to po prostu tacy klienci: klient daje mi
temat, wizję, a ja to czytam po swojemu. Potem musimy się jakoś dogadać. Dlatego ważne jest
pierwsze spotkanie scenografa z naszą pracownią.

 

Czy korzystacie czasem ze starych kostiumów, które przerabiacie?
B. M.: Na pewno się to zdarzało, natomiast ja nie mam takiego doświadczenia, żeby wykorzystywać
po raz drugi coś, co już mamy.

 

Bardzo dużo gracie. Czy macie do jakichś spektakli po dwa komplety kostiumów?
B. M.: Tak jak widać, tutaj wisi koszula, w której musze coś doszyć. To jest len naturalny i bawełna,
po praniu musi mieć czas żeby doschnąć. Jeśli spektakl jest grany dwa razy w krótkim czasie, to
obowiązkowo musi być coś na zmianę.

 

Czy staracie się państwo tutaj, w tej pracowni, odwodzić od pomysłów sztucznych materiałów
nieoddychających na scenie?
B. M.: Ja nie jestem przeciwniczką poliestru tak całkowicie, chociaż jeśli mamy 100 % poliestru w czymś, to mi przeszkadza.
Miałyśmy scenografkę która kochała poliester i dzięki niej wiem, że kiedy poliester ma dodatek czegoś, to wtedy jest bardziej trwały.
Kostiumy lniane i  bawełniane są oddychające i aktorzy je lubią, lecz niestety nie są bardzo wytrzymałe i nie wyglądają na scenie zbyt efektownie.
Bardzo wdzięcznym materiałem jest aksamit, da się go też użytkować nawet po latach.

Są różne opcje, dla nas ważne jest to, żeby dobrze wyglądało i żeby aktor w tym wytrzymał.

Dziękuję pani bardzo.

 

 

WTT – i co dalej? – Projekt sfinansowany z programu Dziedzictwo Kulturowe Warszawy BK m st. Warszawy