Pracownia Elektroakustyczna

„W teatrze można dowiedzieć się prawdy na temat świata i życia”
– z Pawłem Wilewskim, elektroakustykiem z Teatru Baj, rozmawia Monika Sidor.

 

W waszym teatrze zajmujecie się i oświetleniem i muzyką –  jesteście elektroakustykami.

Paweł Wilewski.: Tak, ale zazwyczaj mamy specjalizacje – jeden jest bardziej od dźwięku, a inny od światła.

 

Twoja specjalizacja?

P.W.: Światło.

 

Od kiedy pracujesz w teatrze?

P. W.: Od 2004 roku.

 

Czy to była pierwsza praca w teatrze, czy były wcześniej jakieś doświadczenia okołoteatralne?

P. W.: Zaczynałem z Teatrem Konsekwentnym, wcześniej miał nazwę na Konsekwentnie-
Niekonsekwentni, a potem taką.

 

A dlaczego teatr?

P. W.: Dlaczego? Bo w teatrze można dowiedzieć się prawdy na temat świata i życia.

 

Kiedy się to zaczęło? W szkole, w liceum, na studiach?

P. W.: Na studiach.

 

Studia kierunkowe?

P. W.: Humanistyczne, więc kierunkowe. Ale nie do końca, bo nie techniczne!

 

A techniki uczyłeś się od…?

P. W.: Od kolegów w teatrze.

 

Kto był  osobą wprowadzającą Cię w ten świat?

P. W.: Pierwszy kolega, który przekazał mi przedstawienie. Powiedział: „Tutaj masz taki stół, Agat, tutaj
masz kabelki i trzeba to wszystko załączać”…

 

Jaki to był spektakl?

P. W.: To był, zdaje się „Pacjent” w reżyserii Adama Sajnuka, monodram z Arkadiuszem Wrześniem.
Taka historia oparta na faktach, coś ponad godzinę. Było około dwudziestu ustawień świateł, kilka
tracków muzycznych. Jedna osoba obsługiwała całość – właśnie elektroakustyk, jednocześnie od światła i
dźwięku.

 

Najtrudniejsza realizacja tutaj, w Teatrze Baj?

P. W.: Tutaj? Dosyć skomplikowana była ostatnia premiera – „Dziewczynka ze skrzypcami”. Są w niej trzy
ekrany, na których non-stop wyświetlają się trzy projekcie. Projekcje też trzeba oświetlić, ci co je obsługują
wiedzą, jaka w tym trudność. Nie można rozproszyć światła z projektora, a jednocześnie trzeba sprawić, żeby
było ciekawie.

 

Czyli zajmujecie się też multimediami?

P. W.: Tak, w tym spektaklu są od nas trzy osoby: jedna odpowiada za dźwięk, druga za światło, a trzecia za
projekcje.

 

Rozumiem, że na szczęście nie łączycie tego?

P. W.: Zdarza się, że trzeba to połączyć, gdy mamy mniejszy projekt, ale tutaj były potrzebne trzy osoby.

 

Dasz mi jakiś przykład realizacji, w której wszystko szło nie tak?

P. W.: Nie pamiętam takiej, żeby szło jak po grudzie.

 

Częściej pracujesz z reżyserami światła, czy ze scenografami i reżyserami?

P. W.: Różnie, raz tak, raz tak. Czasami pracuję sam, tylko z reżyserem. Znam próby, znam temat i proponuję
coś reżyserowi, który stara się mi podpowiedzieć, czy woli czegoś trochę więcej, czy mniej. Jestem w tym
elastyczny. Do tej pory najczęściej to tak powstawały przedstawienia.

 

Czy często spotykacie się ze szczególnymi życzeniami twórców spektaklu? Kiedy np. trzeba zrobić neon
ledowy albo nietypowy element oświetlenia? Konstruujecie je tutaj, czy może zlecacie firmom zewnętrznym?

P. W.: Większość rzeczy staramy się robić tutaj. Neony do dzisiejszego spektaklu powstały tutaj, w pracowni
stolarskiej, robiła je ekipa.

 

Czyli potraficie wszystko?

P. W.: Tak!

 

Teatry lalkowe różnią się od dramatycznych. Czy odpowiada ci taki rodzaj pracy? To specyficzne
świecenie… po tylu latach  zauważasz jakieś różnice w sposobie pracy?

P. W.: Tutaj akurat nie jestem tak długo – dwa lata, zaczynam trzeci sezon. Mam wcześniejsze doświadczenie z
teatrem dramatycznym. Pracowałem pięć lat w Akademii Teatralnej, gdzie oświetlałem na przykład dyplomy.

 

W jakich latach?

P. W.:Przedpandemicznych. 2014-2019.

 

Który sposób realizacji spektakli podoba ci się bardziej tu w teatrze lalkowym czy w Akademii?

P. W.: Tu jest inaczej… Tu jest inna publiczność, to chyba sedno. Tu są dzieci, tam byli dorośli. Zupełnie inne
reakcje, inna wymiana, energia. Inne tematy, ciężar. Kompletnie różne doświadczenia.

 

Pewnie też inna specyfika pracy? W Akademii przerwa wakacyjna jest trochę dłuższa, dyplomy się robi
od października do czerwca…

P. W.: Właściwie tak samo jak tutaj, też idziemy tym studenckim trybem.

 

A jednak dyplomy są grane tylko jeden sezon. Nie tak jak spektakle tutaj, które wystawia się po kilka
sezonów.

P. W.: No tak, tutaj gra się dłużej ten sam tytuł. Podobnie jak w Narodowym, gdzie też pracowałem. Pamiętam
jak pytałem tam Zbyszka (Szulima – przyp. red.): „Zbyszek, dlaczego musimy tu być od siódmej rano do
dwudziestej drugiej”? Nie odpowiadał, mówił tylko: „tak jest”. Aż się chciało składać wypowiedzenie!

 

Skąd czerpiesz informacje o technicznych nowościach? Czy interesują cię one, czy może funkcjonujesz
bardziej na zasadzie „jestem tu tylko realizatorem i nie szukam nowych lamp i sprzętu”?

P. W.: Jak mam czas, to lubię o tym poczytać czy posłuchać. Jednak zazwyczaj to sytuacja zmusza do tego, by
szukać nowego wyposażenia i rozwiązywać problemy na bieżąco. Poza pracą raczej nie szukam więc
dodatkowych informacji, chyba że mam konkretny cel do zrealizowania. Jak na przykład znalezienie jakichś
rozwiązań. Wiesz jak jest, to nie tak, że się zaczytuję w magazynach dla oświetleniowców. Jestem w kilku
grupach na Facebooku i czasem ktoś tam coś wrzuci ciekawego.

 

A czy zdarzyło się tak, że przychodził scenograf i stwierdził, że chce użyć jakiejś lampy, której nie
macie? 

P. W.: Raczej z tym, co mamy. Jest tutaj taka specyfika, że mamy system oświetleniowy – wypracowany
przez mojego poprzednika, pana Lucjana. Ten system sprawdza się w większości przedstawień. Poza tym,
jestem jedną osobą, która tu obsługuje i realizuje oświetlenie. Dlatego przy szybkich zmianach, kiedy
wymieniamy tytuły jednego dnia, nie mielibyśmy czasu na zamontowanie dodatkowych lamp. Kiedy ktoś
przychodzi, to najpierw proponujemy rozwiązania które mamy. Jeżeli komuś na czymś bardzo zależy, to
ewentualnie to kupujemy lub pożyczamy. Zazwyczaj to działa.

 

 

WTT – i co dalej? – Projekt sfinansowany z programu Dziedzictwo Kulturowe Warszawy BK m st. Warszawy