Realizator dźwięku

Z Jakubem Buchnerem, realizatorem dźwięku z Komuny Warszawa, rozmawia Monika
Sidor.

 

Skąd pomysł na przyjście do teatru?

 

J. B.: Z potrzeby stałej pracy. Wcześniej pracowałem dorywczo przy koncertach
i w pewnym momencie kolega, którego zastępowałem w Komunie Warszawa zadzwonił do
mnie i zapytał, czy chciałbym pracować na stałe. I to był moment, w którym taka praca była
dla mnie bardzo ok i tak zostałem.

 

A co robiłeś przedtem? Twoja wcześniejsza praca łączyła się z dźwiękiem? Wcześniej
robiłeś muzykę i stąd to zainteresowanie?

 

J. B.: O realizacji dźwięku myślałem już w liceum, więc poszedłem na studia w tym kierunku.
Potem chwytałem się różnych prac. Nie chciałem pracować w firmie nagłośnieniowej, czy
eventowej, chociaż miałem małe doświadczenie w byciu technikiem zespołów. Jeżdżenie na
duże sceny mi się jednak nie spodobało, więc zostałem na jakiś czas managerem w firmie
wynajmującej meble na eventy. Podobało mi się to, pracowałem tam trzy lata. W
międzyczasie jeśli ktoś potrzebował realizatora dźwięku, to również tym się zajmowałem,
zwłaszcza w mniejszych klubach. Powoli budowałem sobie doświadczenie, po jakimś czasie
zacząłem brać coraz więcej zleceń, aż w końcu trafiłem do Komuny Warszawa.

 

Jaka była twoja pierwsza realizacja w Komunie?

 

J. B.: Pierwsza realizacja nie doszła do skutku. Potem praktycznie z marszu wszedłem do
pracy i moim pierwszym spektaklem była „Fizyka kwantowa” Wyszyńskiej.

 

To było w starej siedzibie na Lubelskiej, czy już w nowej, gdzie jesteście teraz?

 

J. B.: W nowej na Emilii Plater, gdzie pracuję od półtora roku.

 

Jaka była twoja najtrudniejsza realizacja w ciągu tego czasu? Wiem, że macie
problemy ze ściąganiem dźwięków z Hotelu Marriott.

 

J. B.: Realizacja typowo teatralna?

 

Może być też koncert w Komunie. Jedna teatralna, jedna koncertowa. W Komunie
robicie spektakle, koncerty, performansy, więc to jest mix.

 

J. B.: Jeśli chodzi o poziom skomplikowania, to na pewno te spektakle, przy których mamy
więcej niż pięć mikroportów. Wtedy najczęściej zaczynają się problemy z zasięgiem
radiowym odbiorników. Dzieje się tak dlatego, że wyłapują one dźwięki z wielu wieżowców,
które stoją dookoła budynku Komuny. Takie sytuacje mieliśmy przy spektaklach „Oficerki”,
czy „Co się stało z nogą Sarah Bernhardt”. Raz na jakiś czas, kiedy mają większą ilość
bezprzewodowych mikrofonów, takie sytuacje mają miejsce.

 

A realizacja, przy której pracowało ci się najlepiej? Koncert lub spektakl przy którym
czegoś się nauczyłeś, co było wyzwaniem realizatorskim?

 

J. B.: Na pewno pierwszy koncert w Komunie, który realizowałem. Z jednej strony dlatego,
że był pierwszy, a z drugiej, że wszystko poszło super. Grał wtedy lubiany przeze mnie
Elixen P., a drugi to ONE, też bardzo fajny zespół jazzowy. To był pierwszy koncert, który
realizowałem, a potem było już tego bardzo dużo. Jeśli chodzi o spektakle, to ja mam trochę
tak, że angażuję się w tematykę, zwłaszcza jeśli robię rzeczy, które mnie dotykają. Na
przykład „Fizyka kwantowa” Juliki Wyszyńskiej bardzo mi się podobała.
„Oficerki” były też bardzo ciekawym spektaklem ze względu na kulturę pracy. To, jak
przebiegała praca przy nim było dla mnie bardzo inspirujące. Przy innych spektaklach
obserwowanie pracy reżysera z aktorami to było również coś niezwykle ciekawego.

 

Czego sobie życzysz w swojej pracy? Co wg ciebie powinno się zmienić w pracy
akustyka?

 

J. B.: Jestem twórcą minimalistycznym i często zaniżam sobie wymagania względem innych.
Ostatnio w naszym teatrze pojawił się nowy technik i on zauważył, że warto byłoby kupić
wygodniejsze krzesła, albo inne drobne rzeczy, które poprawiają codzienną pracę. Więc
życzyłbym sobie takich osób, które są w stanie mi pokazać co można usprawnić
i czego można wymagać w tej pracy. Sam osobiście na pewno chciałbym mniej pracować
fizycznie, bo mimo, że nie jestem stary, to mam już jakieś problemy. Co prawda wcześniej
już pracowałem fizycznie i nie jest to wina samego teatru, ale to na pewno jest dla mnie
problemem. Dodatkowo w naszej strukturze nie ma na stałe techników, więc spada na mnie
dużo pracy fizycznej, noszenia scenografii, montowania świateł. Czuję, że w Komunie
czasem mam lepszą komunikację z osobami nie związanymi z teatrem. Nie wiem, czy to
wynika z ugruntowanej struktury teatralnej, czy…

 

… Z innego trybu pracy? Ludzie, którzy robią performance, mają mało czasu na
przerzucenie tego, co chcą osiągnąć, na małą scenę, przez co lepiej planują czas. Ta
komunikacja jest wtedy przejrzystsza, oni nie marnują po prostu czasu.

 

J. B.: Może tak być. Ale ta praca jest luźniejsza. Jest w tym mniej napięcia. Chociaż tak
naprawdę zależy to od człowieka.

 

Co jest dla ciebie ważne w procesie tworzenia? Czy jest to komunikacja z reżyserem
lub osobą odpowiedzialną za projekt? I co wtedy jest lepsze? Sytuacja, gdzie twórca
wie czego chce, czy nie do końca?

 

J. B.: Rzeczywiście, najważniejsze jest zaufanie i otwarcie na propozycje, ale z drugiej
strony też zdecydowanie tej osoby. I tutaj bardziej chodzi mi o reżysera niż aktora.
Z aktorami fajnie jest mieć kontakt, żeby wszystkie techniczne sprawy przebiegały łatwo,
żeby rozwiązywać wątpliwe sprawy. Z czym zazwyczaj nie mam problemu. Zawsze staram
się, aby ta komunikacja była na tyle przejrzysta, żeby oni wiedzieli, że ja ich słucham i
reaguję na to co mówią. Jeśli chodzi o pracę z reżyserem to pracuję tak, żebym mógł
zaproponować rozwiązanie przejść dźwiękowych. Często dostaję kwadratowe pliki
dźwiękowe i muszę je edytować, bo ostatecznie przecież chodzi o to, żeby razem zrobić coś
ciekawego. Wiem, że reżyser ma dużo na głowie, wiele osób do komunikacji. Dlatego jako

realizator wolałbym rozmawiać z osobą odpowiedzialną za produkcję, albo z asystentem
reżysera, ale w trakcie prób już bardziej stricte z reżyserem. Dodatkowo chciałbym więcej
tego kontaktu z reżyserem, bo z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że ta
komunikacja jest albo trudna, albo rozsiana.

Na pewno to jest trudne jeśli nie masz stałego zespołu i ciągle spotykasz się z
twórcami z różnych krańców sztuki. Są to osoby mające doświadczenie instytucji
teatralnej, performansu. I to jest bardzo trudne, żeby to pogodzić, wypracować jeden
styl pracy. A jak wyglądają u was wasze własne produkcje? W którym momencie ty
wchodzisz w próby? Czy to sam początek, spotkanie z reżyserem?

 

J. B.: Zazwyczaj wchodzę już w momencie, kiedy już coś jest gotowe. Generalnie zależy to
od produkcji. Np w przypadku „Imperiala” Pawła Sakowicza przyszedłem w ostatnim
tygodniu, może chwilę wcześniej, ale praktycznie nie byłem potrzebny, bo była tam osoba
robiąca muzykę i poza muzyką w tym spektaklu nie było nic jeśli chodzi o dźwięk, bo
spektakl był choreograficzny. I dopiero w ostatnim tygodniu byłem dźwiękowcem
odpowiedzialnym za to, żeby muzyka się nie zatrzymała. Teraz dopiero przygotowujemy
spektakl „Dziewczyny”, w którym grają nastolatki, premiera będzie w październiku tego roku.

 

Kto to reżyseruje?

 

J. B.: Gosia Wdowik. W tym momencie mamy próby na sali z mikroportami, muzyką. I ja już
z nimi siedzę, widzę, co się tworzy. Różnie to bywa jeśli chodzi o moje zaangażowanie, bo w
tym spektaklu jest już osoba od puszczania muzyki i może się okazać, że będę
odpowiedzialny za miksowanie tej muzyki, a może ta osoba zostanie do końca, a ja już na
premierze przejmę w 100% to, co ona ustawiła z reżyserem. Odnośnie mojej pracy tutaj jest
to przede wszystkim ustawianie mikroportów. Tak samo jak mogę powiedzieć, że nigdy na
tak wczesnym etapie nie zaczynałem pracy przy produkcji.

 

Czego życzyłbyś sobie w tej pracy? Materialnie, czyli na przykład stół, wynagrodzenie,
a czego tak „duchowo”?

 

J. B.: Na pewno dużo więcej sprzętu. Chciałbym też taki zupełny komfort, żeby wiedzieć, że
wszystko działa. Ale też po mojej stronie jest dbanie, żeby te rzeczy się pojawiały. Mam też
oczekiwania wobec samego siebie, żeby usiąść i przemyśleć co można ulepszyć. A jeśli
chodzi o duchową stronę, to hmm… osobiście bardzo potrzebuję mieć ułożony kalendarz.
Teraz mam całkiem komfortową sytuację jeśli chodzi o wymiar pracy i chciałbym, żeby tak
zostało, zwłaszcza że mam teraz pół etatu, a nie cały. I tak w tej sytuacji mój kalendarz
wygląda hardkorowo.

 

Myślisz, że przydałaby się u was praca zmianowa? Czy, żeby było was więcej?

 

J. B.: Tak sądzę. Ja jestem jedynym realizatorem dźwięku w Komunie, więc myślę, że gdyby
pojawiła się druga osoba na tym stanowisku, nawet zachowując tą nieokreśloną, techniczną
funkcję, gdzie nie jesteśmy tylko realizatorami dźwięku, ale też pomagamy technicznym, to
myślę, że dla wszystkich byłoby łatwiej. Przestałby istnieć problem braku realizatora
dźwięku, bo teraz bywa tak, że próby są dostosowane do tego czy ja jestem, czy nie, czy
jest Mateusz od świateł, czy nie. Więc taki rodzaj pracy by na pewno pomógł. Też w samym
planowaniu. Bo fajnie jest, kiedy mogę zaplanować coś poza pracą, jak np zorganizować
koncert swojego zespołu.

 

A jeśli nie teatr, to co? I jak długo jeszcze wytrzymasz w teatrze?

 

J. B.: Jeśli nie teatr, to mam nadzieję, że muzyka. Chociaż teraz bardziej kuszący jest dla
mnie teatr niż koncerty. Wypracowałem już swoje jako realizator dźwięku i trochę mnie to
zmęczyło. A teatr łączy w sobie wiele dyscyplin, więc też można zobaczyć jak ludzie z
różnych właśnie dyscyplin pracują ze sobą. Ale jeśli nie teatr, to pewnie moja autorska
muzyka, albo coś innego, nie wiem co. A ile wytrzymam w teatrze? Czasem myślę, że już
nie wytrzymam, ale przynajmniej rok mam nadzieję fizycznie wytrzymam. Tak sądzę.

 

Dziękuję za wywiad.

 

WTT – i co dalej? – Projekt sfinansowany z programu Dziedzictwo Kulturowe Warszawy BK m st. Warszawy