Pracownia poligraficzna

Teatr im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku, jako jedyny w Polsce posiada własna pracownię poligraficzną. Na unikatowej maszynie drukarskiej pochodzącej z lat 70. drukuje się tutaj programy, ulotki, czasem plakaty, a przede wszystkim teatralną gazetę.

 

Rozmowa z głównym specjalistą ds. fotografii i poligrafii, Waldemarem Lawendowskim

 

Co się drukuje na takiej maszynie?

W.L.: Wczoraj skończyłem drukować naszą gazetę – . Ukazuje się ona już od około dwudziestu lat. Teraz była przerwa pandemiczna przez 1,5 roku, ale drukujemy. Redaktor naczelny to pan Marek Mokrowiecki, a zastępczynią jest pani Monika Mioduszewska-Olszewska. Ja to składam. Wiadomo – składy robione na komputerze są zupełnie inne. To jest matryca do druku. Jest to druk offsetowy. Ta maszyna to rocznik 1974, czyli ma rok więcej niż Teatr, który powstał w 1975.

Jak się tu znalazła?

W.L.: Dostaliśmy to w latach 90., ówczesna pani dyrektor, Natalia Kalinowska zadzwoniła do dyrektora z pytaniem, czy byśmy tego nie chcieli. Wzięliśmy, choć kompletnie się na tym nie znaliśmy, a ja szczególnie, bo jestem z zawodu fotografem (przyszedłem tu w 1987, dużo namoczyłem rąk, była w teatrze ciemnia). Maszyna była w opłakanym stanie – w tej chwili drukujemy format B3, a wałki były obcięte do A3, czyli mniejszy format. Zmodernizowaliśmy ją, znalazłem człowieka, który na tym się znał i mnie nauczył. Nazywał się Adam Fibiński. Jako ciekawostkę, mogę powiedzieć że pierwszy program który drukowaliśmy to „Trzy białe strzały”. Dzisiaj te matryce są też świecone komputerowo, więc nie ma problemu, ale w latach 90. to było robione na tzw. negatywie, czyli folii. Trzeba to było samemu montować, naświecać, wywoływać i dopiero powstał obraz na matrycy. Mój pierwszy druk na tej maszynie, w pełnym rozbarwieniu – czyli na maszynie mającej jeden zestaw wałków trzeba wszystko drukować cztery razy, by uzyskać pełną gamę kolorów CMYK – czyli cyjan, magenta, yellow i K – czarny. Puściłem pierwszy kolor tego cmyka, potem włożyłem z powrotem i drukuję drugi i widzę że coś się nie zgadza. Dzwonię do Adama, który pyta: „A na który margines drukujesz?” Margines tutaj przeciąga papier i musi wchodzić w określony punkt. Ale ja nie wiem na który margines to robię! Taka pierwsza praca, w której byłem zielony.

Teraz nabrał pan chyba trochę wprawy?

W.L.: Teraz, przez ileś lat nauczyłem się tego i drukujemy. To taka, mogę powiedzieć, manufaktura rzemieślnicza, bo wszędzie są „cyfry”, komputerowe maszyny poligraficzne, które kosztują bardzo dużo. Puszcza się – i wychodzi kolorowy druk. Ale pan dyrektor życzy sobie, byśmy mogli tak własnym sumptem wydawać te nasze „Aktualności” – właściwie jako jedyny teatr w Polsce coś takiego robimy. Może ktoś gdzieś jakieś wydania zleca, ale my robimy te rzeczy od początku do końca. Od pierwszej kreski postawionej na papierze przez pana dyrektora czy przez Monikę, poprzez mój skład i druk. Sami to wszystko robimy, dajemy tylko do zszycia zeszytowego drukarni. Nakładu mamy tysiąc sztuk – trudno byłoby to zszyć ręcznie, razy sześć składek. Drukowaliśmy też plakaty, programy – obecnie tego nie robimy, drukujemy za to ulotki. Te maszyny niestety już nie są w użytku, mogę to powiedzieć znając już trochę środowisko drukarskie. Jeden z kolegów wystawił podobną maszynę, z prośbą by ktoś ją zabrał. Niestety, nikt się nie zgłosił. To jest już taki wehikuł czasu, nigdzie takich nie ma, może w muzeum. Był taki pan Janusz, star fachman, który przyjeżdżał i regulował tę maszynę. Nastawiał wałki farbowe i wodne. Niestety, trzy lata temu zmarł. Ja go trochę podpatrywałem, więc sam czasem próbuję tu jakąś śrubkę dokręcić. Po każdym użyciu te wałki muszę też myć. Nakładam cyjan, przelatuję tysiąc razy, myję maszynę, potem kolejny kolor i kolejny, i kolejny. Ten sam arkusz papieru muszę cztery razy przez to przepuścić.

Jak długo wynosi proces wydrukowania całego nakładu?
W.L.: Ekspresowo – cały tysiąc drukujemy około tydzień. Najwięcej czasu zabierają te kolorowe składki. Drukujemy na kredzie, więc po każdym nałożeniu koloru papier musi wyschnąć. To generuje pewne trudności.

Czy dalej zajmuje się tu pan fotografią?

W.L.: Tak, tylko że nie obrabiam już zdjęć analogowo. W latach 80. i 90. na jeden wyjazd ze spektaklem zużywałem nawet cztery rolki filmu. Oczywiście, zdjęcia przechodziły ostrą selekcję i większość lądowała w koszu. Teraz mogę robić zdjęcia podążając po prostu za akcją spektaklu. Do przerwy robię 200 zdjęć, po przerwie 200, zrzucam to na komputer i nie ma całego problemu z zakładaniem, zdejmowaniem filmu, wywoływaniem zdjęć w ciemni i tak dalej. Chociaż trochę mi szkoda fotografii analogowej, to było przyjemniejsze. Dziś to tak bardzo na szybko.